Artykuły

Więcej miejsca! / Lautari

Lautari "Vol. 67", wyd. Wodzirej 2015

 

Nareszcie! Zespół Lautari wraca z nową płytą, w odświeżonym składzie i z zupełnie nową opowieścią. Tym razem folkowa supergrupa zabiera nas w okolice Sieradza i Kalisza, skąd pochodzi interpretowany materiał. Tytuł albumu nawiązuje do 67. tomu dzieł Oskara Kolberga zawierającego fortepianowe opracowania muzyki ludowej. Taki dobór inspiracji zapowiada muzykę czerpiącą bezpośrednio z tradycji, ale też trochę z nią igrającą.

Ten sam trop podsuwa elegancko wydana książeczka. Na pierwszej stronie widzimy portret członków zespołu w strojach muzykantów stylizowany na XIX-wieczną rycinę. Stroje i pozy nawiązują jednak bardziej do dworskich wyobrażeń o wiejskiej sielance niż do surowego realizmu znanego choćby z fotografii Małgorzaty i Andrzeja Bieńkowskich. Także słuchając pierwszych taktów rozpoczynającego płytę „Powolnego” ma się wrażenie, że to lekki pastisz. Dostojny „po dworsku” zagrany polonez z teatralnymi pokrzykiwaniami Jacka Hałasa nie pasuje do brzmień, do których członkowie Lautari nas przyzwyczaili. Po chwili akademicka gra zaczyna się jednak rozjeżdżać, aż przechodzi w wariacką kakofonię, na tle której okrzyk „Więcej miejsca!” nabiera nowego znaczenia.

Dalej jest poważniej i co najmniej równie ciekawie. Choć płyta dość dobrze mieści się w stylistyce etno-jazzu, to różni się od większości reprezentantów tego gatunku. Muzyka tradycyjna nie jest tu jedynie punktem wyjścia do improwizacji. Muzycy nie tracą łączności z tematem. Przywołują go w różnych kontekstach, dekonstruują, ozdabiają. „Owijak przedślubny” rozpoczyna się od surowej melodii, która stopniowo przechodzi w odważną improwizację w taki sposób, że nie da się wyznaczyć punktu, w którym kończy się muzyka tradycyjna a zaczyna jazz. Z kolei w utworze „U jeziora zimna woda” ludowy motyw wyłania się stopniowo z leniwej partii klarnetu Michała Żaka. Ciekawą strukturę mają „Blaszane mordy”. Powtarzana kilkakrotnie przyśpiewka z archiwalnego nagrania jest ogrywana przez poszczególnych członków grupy. Rubaszny tekst („Czemu druhny nie śpiewacie, czy drewniane mordy macie”) kontrastuje z delikatnymi, kojącymi dźwiękami klarnetu czy kontrabasu.

Przywołany wcześniej okrzyk „Więcej miejsca!” mógłby być mottem płyty. Zespół swobodnie porusza się między różnymi stylami – od klasycznego jazzu po transowe minimal music, cały czas zachowując łączność z tradycyjnym tematem, jakby chciał go „rozciągnąć”, przenieść w nowy wymiar. Jest tu wyraźny ukłon w stronę historycznych prób spopularyzowania folkloru wśród szerszej publiczności (temu przecież służyły fortepianowe opracowania Kolberga), wydobycia z niego wartości atrakcyjnych dla współczesnych i stworzenia na tej bazie własnego języka.

Słychać na płycie indywidualny wkład każdego z muzyków, w tym (co mnie szczególnie cieszy) nawiązania do słynnej „Metamuzyki” Macieja Filipczuka – bodaj najciekawszego jak dotąd krajowego pomysłu na łączenie muzycznej tradycji z nowoczesnością. Członkowie Lautari chcą być trochę jak współcześni muzykanci, ale nie porzucają innych fascynacji i doświadczeń. Nie udają, że nigdy nie grali jazzu czy muzyki klasycznej albo że nie znają twórczości Philipa Glassa. Dzięki temu nagrali płytę, która łączy wyrafinowaną formę z muzyczną szczerością i autentycznością.  

 

Maciej Łata